Autor: Małgorzata Stuch

2016-01-22, Aktualizacja: 2016-01-29 12:04

Ks. Stryczek: Chciałbym, żeby Polska była krajem milionerów

- Już od dawna nie daję pieniędzy na ulicy. Żebrak to u nas zawód. 90 proc. tych ludzi to naciągacze, a nawet mafia, pozostałe 10 proc. to bezdomni i pijani - mówi ks. Jacek "Wiosna" Stryczek. Z pomysłodawcą projektu Szlachetna Paczka rozmawialiśmy o nawróceniu, mądrym pomaganiu, zarabianiu pieniędzy i pasjach.

Ksiądz żyje z pasją?

Żyję pasjami. Uwielbiam pływać, jeździć na rowerze. Generalnie kocham sport. Ale pasjonuję się też wieloma innymi sprawami, na przykład PR-em, czyli najbardziej naturalną komunikacją miedzy ludźmi i w mediach. Kocham media, kocham tworzyć, poznawać, jak działają. A z innej strony – czuję się myślicielem, filozofem i teologiem. Bez myślenia nie potrafię przeżyć jednego dnia. Właśnie stworzyłem fenomenologiczny opis duszy. No i pisanie… Czasami się w nim zatracam.

Jedną z księdza pasji jest też Szlachetna Paczka. To dziś olbrzymi, ogólnopolski projekt. Jakie były jego początki?

Początkiem było moje nawrócenie. Miałem wtedy 20 lat, byłem studentem AGH. Wcześniej wiele razy słyszałem w kościele, że trzeba ludziom pomagać, ale jakoś tych biednych wokół siebie nie widziałem. Z kolei po nawróceniu z katolicyzmu na katolicyzm wszędzie ich widziałem. I byłem gotowy pomagać każdemu… To był początek. Z czasem wokoło mnie było tulu biednych, że nie potrafiłem sobie z tym wszystkim poradzić. Z biegiem czasu doszedłem do wniosku, że trzeba tę pomoc usystematyzować. Stworzyć system dobrego pomagania. I tak powstała Szlachetna Paczka.

A co spowodowało, że ksiądz się nawrócił?

To proste. Szukałem szczęścia i znalazłem Boga. Nawróciłem się z religii (katolickiej), która wymaga i obciąża, na religię (katolicką), która fascynuje, otwiera i daje Ducha. Mam wszystkie cechy neofity!

Od pomysłu pomagania do utworzenia Szlachetnej Paczki trochę czasu upłynęło...

Zdecydowanie tak. Moje nawrócenie nastąpiło w 1983 roku. A pierwszy sezon Szlachetnej Paczki mieliśmy w 2001 roku. Minęło kilkanaście lat, zanim stworzyłem system mądrego pomagania i zaczęło to wszystko dobrze funkcjonować.


© Andrzej Banaś



A czym jest według księdza mądre pomaganie?

Czymś innym od głupiego pomagania. Nie chodzi o to, żeby dawać pieniądze wszystkim, bo potrzebują i wspomagać żebraków na ulicy. Sam tak na początku robiłem, ale szybko przekonałem się, że nie tędy droga. Bo to demoralizuje ludzi, sprawia, że uważają, iż są zwolnieni od pracy. Pomoc, moim zdaniem, polega na tym, aby stworzyć komuś warunki potrzebne do tego, żeby sam sobie zaczął radzić. Mamy na przykład chorego, który leży w łóżku. Pomagamy mu – przynosimy lekarstwa, jedzenie i herbatę. Ale pomagamy mu po to, żeby wyzdrowiał i z tego łóżka wstał. Nie po to przynosimy mu to wszystko, żeby on w tym łóżku bez końca leżał. Podobnie jest z pomocą dla niepełnosprawnych. Pomaga się im, likwidując bariery – tak, by mogli się usamodzielnić. To mądra pomoc. I taka jest też idea pomagania Szlachetnej Paczki. Nie pomagamy tym, którzy nie walczą o siebie i nie chcą zmienić swojego życia.

Nie wszyscy mają takie podejście.

To prawda. W naszym kraju niestety jest przyzwolenie na to, żeby pomagać tym, którzy krzyczą i głośno wołają o pomoc. My mamy odwagę odmówić nawet wtedy, gdy ktoś bardzo się tej pomocy domaga. Zresztą na mnie ciągle ktoś krzyczy. Mimo to odmawiam, bo wiem, że głupia pomoc demoralizuje.

Przykładów nie trzeba długo szukać. W latach 70. w USA została uruchomiona olbrzymia pomoc socjalna i było duże bezrobocie, sięgające dwudziestu procent. Gdy pomoc została zredukowana, to spadło również bezrobocie, do 5 proc. To wyraźnie pokazuje, że wystarczy stworzyć odpowiednie warunki, by ludzie zaczęli sobie radzić. My też mamy takie podejście. Ale muszę przyznać, że nasza forma pomagania innym na początku wyprzedziła swój czas. Wcześniej ludzie tego nie zrozumieli. Na początku działalności Szlachetnej Paczki mieliśmy olbrzymie problemy z pozyskaniem darczyńców.

Teraz nie daje już ksiądz pieniędzy na ulicy?

Już od dawna nie daję. Żebrak to u nas zawód. 90 proc. tych ludzi to naciągacze, a nawet mafia, pozostałe 10 proc. to bezdomni i pijani. Jeżeli damy im pieniądze, to wcale im nie pomożemy. Rozumiem, że jeszcze 100 lat temu żebranie miało swoje uzasadnienie. Bo nie było pracy, część ludzi, gdy np. została pozbawiona ziemi, nie miała możliwości zarabiania, więc żebrała. Ale dziś, gdy jest szansa na pracę, istnieją noclegownie dla bezdomnych, jadłodajnie i inne formy pomocy - żebranie nie ma żadnego uzasadnienia. Nie wiem, skąd w ludziach bierze się ciągle takie przekonanie, że należy dawać pieniądze na ulicy.
To jest tak, że gdy się im te pieniądze daje, to człowiek czuje się jak osioł, bo ma podskórne przekonanie, że jednak został oszukany. A jak nie daje pieniędzy, to czuje się jak świnia, bo inni dali. I myśli wtedy, że może jednak powinien dać. Na takich właśnie przekonaniach żerują żebracy.



© Andrzej Banaś



Jak znajdujecie potrzebujących, którym warto pomóc?

Samo wyszukiwanie potencjalnych kandydatów to trudne wyzwanie. Szukając rodzin, które mogą otrzymać paczki, korzystamy ze wskazówek szkolnych pedagogów, którzy z reguły wiedzą, komu trzeba pomóc, instytucji i organizacji zajmujących się pomocą społeczną, wreszcie pytamy samych potrzebujących, którzy też z reguły wiedzą, komu w sąsiedztwie przyda się pomoc. W tym roku mieliśmy wytypowanych 38 tys. rodzin w całym kraju, ale paczki otrzymało trochę ponad 20 tys. Czyli około połowa.

Dlaczego tylko połowa?

Bo bardzo dokładnie weryfikujemy to, komu dostarczyć paczkę. Najpierw do wybranej rodziny idzie wolontariusz i z tymi ludźmi rozmawia. Mamy ścisłe kryteria, na co powinien zwracać uwagę. Najpierw sprawdza, czy rodzina naprawdę jest biedna i jakie ma dochody na osobę. I przede wszystkim, jakie ma podejście do życia. Jak wspomniałem, nie pomagamy tym, którzy nasze paczki „wpisują” sobie do budżetu, traktują jako łup i ani myślą czegokolwiek ze swoim życiem zrobić. Sama wizyta wolontariusza to nie wszystko. Jego decyzja, czy rodzina powinna otrzymać pomoc, czy nie, jest jeszcze kilka razy weryfikowana. Przechodzi przez przynajmniej czterostopniowy audyt. Jak kiedyś wspomniał mój kolega, gdyby miał do wyboru obdarować kogoś paczką – a te nasze są naprawdę cenne - albo pasją i wolą walki Roberta Lewandowskiego, to wybrałby cechy Lewandowskiego. Bo pasja i wola walki umożliwiają zmiany. Taka jest idea naszej paczki – ma dać rodzinie motywację do zmian.

Zdarzyło się, że ktoś Was jednak oszukał?

Bardzo wiele osób próbuje rozgryźć nasz system, żeby dostać paczkę. Bo są to paczki naprawdę bogate – sam zresztą chciałbym taką dostać. Ale my dokładnie wszystko sprawdzamy, więc mam nadzieję, że do oszukiwania nie dochodzi. A przynajmniej ja nic o tym nie wiem.

Jurek Owsiak i jego Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy także pomagają potrzebującym. Nie wszystkim to się jednak podoba. Co ksiądz sądzi o takiej formie pomocy?

Myślę, że nie trzeba być ani „za”, ani „przeciw”. Jesteśmy różni i w naszym kraju jest miejsce na różne formy pomocy. Również i takie, jakie oferuje WOŚP i Szlachetna Paczka.


Na udział w Szlachetnej Paczce namówił ksiądz m. in. słynnego Cristiano Ronaldo. Jak udało się to zrobić?

To wzięło się stąd, że znamy i kochamy Jerzego Dudka. Angażowaliśmy go, podobnie jak innych sportowców, do różnych naszych projektów. A Jerzy Dudek, gdy był bramkarzem w Realu Madryt, namówił swoich kolegów, by zrzucili się na paczkę dla jednej, biednej, polskiej rodziny. No i udało się.

Wspomniał ksiądz wcześniej Roberta Lewandowskiego. Namówił go ksiądz i jego żonę na dziecko…

Namówiłem ich, żeby przystąpili do jednego z naszych projektów, związanego z dziećmi. Polega to na tym, że nowożeńcy proszą gości weselnych, by zamiast kupować kwiaty na ślub, zrobili zbiórkę na indeks dla jednego z dzieci z naszej Akademii Przyszłości. Uważam, że to fajny pomysł i Lewandowscy też tak uważali. Tak powstał medialny "fakt", że namówiłem ich na dziecko. W pewnym sensie tak się stało.

Do projektów Stowarzyszenia Wiosna angażowani są sportowcy. Dlaczego właśnie oni?

Bo sportowcy to nowi bohaterowie naszych czasów. Mają odwagę, również wtedy, gdy opowiadają nie tylko o swoich zwycięstwach, ale i o upadkach, i o tym, jak się z nich podnoszą. Mówią, jak walczyć i jak zwyciężać, także ze swoimi słabościami. Tu mogę podać przykład Mai Włoszczowskiej, którą namówiliśmy na przykład, żeby opowiedziała, jak to się stało, że nie pojechała na olimpiadę, bo zdarzyła się jej poważna kontuzja.

© Andrzej Banaś


Czy księdzu łatwiej jest przekonać ludzi do dobroczynności?

Nie umiem tego ocenić. Jednym fakt, że jestem księdzem pomaga, innym przeszkadza.

Niektórym przeszkadza to, co ksiądz mówi o pieniądzach i bogactwie. Ksiądz jest bogaty? Ma wypasiony samochód, słabość do luksusu, jedwabnych koszul?

Hmm, zależy, jak na to spojrzeć. Mam trzy rowery i samochód z 2000 roku.
A poważnie mówiąc, nie widzę potrzeby, by opowiadać o tym, jak zarabiam. Nie widzę też niczego złego w zarabianiu pieniędzy. Chciałbym, żeby Polska była krajem milionerów, ale szybko się to nie stanie.


Ale ksiądz umie zarabiać i to całkiem nieźle.

Oczywiście, że tak! Jak inaczej utrzymałbym taką potężną organizację, jak Stowarzyszenie Wiosna? Nie widzę nic złego w zarabianiu dużych pieniędzy. I uczę innych, jak zarabiać. Ostatnio byłem z wykładami w Chrzanowie. Spytałem podczas prelekcji, czym różni się Chrzanów od Kalifornii. I ktoś mi odpowiedział, że głównie klimatem. Klimatem też, ale nie jest to najważniejsza różnica. W Kalifornii ludzie mają inne podejście do życia. Mieszka tam wielu bogatych ludzi, którzy ze sobą współpracują, pomagają sobie. W Chrzanowie, w ogóle w Polsce, tak nie jest. Różnica polega na podejściu do drugiego człowieka. Polacy tego nie rozumieją. Dlatego też przeżywają szok kulturowy, gdy wyjeżdżają za granicę i widzą wiele życzliwości w tzw. przestrzeni publicznej. Co Polakom kojarzy się ze słowem „znajomości”? Chociażby to, że ktoś dostał pracę „po znajomości”. A znajomości to coś innego. Bo jeżeli ja spotykam i poznaję człowieka, to może się on stać dla mnie znajomym, ale także biznesowym partnerem, który mi pomoże, z którym będę współpracował. Jeżeli "nie wygram” należycie tej znajomości i zrobię sobie z niego wroga, to nic nie zyskam, a wręcz stracę. To że odnieśliśmy sukces jako organizator Szlachetnej Paczki, wzięło się właśnie stąd, że „wygraliśmy” wiele kontaktów. To podstawa w biznesie.

Ksiądz właściwie prowadzi biznes. Zatrudniacie dużo osób?

Jesteśmy bardzo złożoną organizacją, właściwie korporacją. Nasz sztab główny mieści się w Krakowie, ale mamy w całym kraju aż 620 lokalizacji. Zatrudniamy ok. 150 pracowników, a nasze call-center obsługuje rocznie ok. 100 tys. połączeń. Te dane dotyczą tylko Szlachetnej Paczki. No i mamy jeszcze wolontariuszy.

Na koniec zapytam jeszcze o ekstremalną drogę krzyżową, którą ksiądz organizuje. Co to takiego?

Ekstremalna droga krzyżowa to przejście w nocy ok. 44 kilometrów z Krakowa do Kalwarii Zebrzydowskiej. To taka moja odpowiedź na kryzys męskości. To też moja duchowość: idzie się w nocy, pod górę, najlepiej samotnie, a nie w grupach i się rozmyśla. Musi boleć. Ja chodzę sam, bo wtedy mi się lepiej myśli. W ubiegłym roku w 68 miastach w Polsce i na świecie w tej drodze krzyżowej poszło 12 tys. osób. Jestem dumny z tego, ze udało mi się wysłać tyle osób na tak ekstremalną wyprawę. To jest prawdziwe życie.

Rozmawiała Małgorzata Stuch, dziennikarka portalu naszemiasto.pl
  •  Komentarze

Komentarze (0)