18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Żołnierz z Piekar Śląskich spędził w Afganistanie 8 długich miesięcy

Agnieszka Strzelczyk
Łukasz Zagórny, żołnierz z Piekar Śląskich, przed wyjazdem szkolił się pół roku. W marcu 2012 roku wyjechał na misję do bazy Waghez

Latające nad głową rakiety i ostrzeliwany Rosomak - tak pamięta swój pobyt w Afganistanie st. szer. Łukasz Zagórny z Piekar Śląskich. Piekarzanin służył w afgańskiej bazie wojskowej Waghez przez osiem miesięcy: pojechał w marcu, a wrócił w listopadzie 2013 roku. Często bez ciepłej wody, możliwości skontaktowania się z bliskimi i ... pożywienia.

- W naszej bazie był tylko jeden kucharz - mówi Zagórny. - Nie mieliśmy śniadań, a obiady nie były zbyt sycące - dodaje. Dla porównania, w oddalonej od 30 kilometrów bazie głównej w Ghazni, żołnierze mieli stołówkę czynną całą dobę, komputery, dostęp do internetu, siłownię, a nawet dwuosobowe pokoje.- My spaliśmy w namiocie. W jednym mieściło się osiemnaście osób - mówi. - Zero prywatności, rozluźnienia, które było nam potrzebne - dodaje piekarzanin.

Łukasz Zagórny wyjeżdżał na patrol każdego dnia. Był odpowiedzialny za prowadzenie Rosomaka. Cóż to takiego Rosomak? To produkowany w Siemianowicach Śląskich transporter opancerzony. Rosomak może przewozić 11 osób (kierowca, dowódca, działonowy i 8 żołnierzy desantu). - Prowadzenie rosomaka nie jest łatwe. Byto robić, trzeba przejść specjalne szkolenie i zdać prawo jazdy - wyjaśnia piekarzanin.

Samo przygotowanie do wyjazdu na misję trwało pół roku. W tym czasie piekarski żołnierz przeszedł masę szkoleń, zdał egzamin teoretyczny z prowadzenia Rosomaka i w końcu zdał prawo jazdy.

- Nie każdy jest w stanie prowadzić tak wielki pojazd. Podstawą jest wyczucie jego gabarytów - mówi Łukasz. - Nie patrzy się przez wielką szybę, jak w zwykłym samochodzie, tylko przez mały wizjer - dodaje. Szkolenie w Wojskowych Zakładach Mechanicznych w Siemianowicach Śląskich trwało miesiąc. - To tam poznawaliśmy Rosomaka pod kontem teoretycznym - mówi Zagórny. - Zapoznawaliśmy się z pojazdem, jego budową i odbyliśmy jeden kilkunastominutowy przejazd - dodaje.

W Siemianowicach żołnierze mogą szkolić się także na symulatorze. - Wnętrze kabiny kierowcy rosomaka odpowiada prawdziwemu pojazdowi - wyjaśnia Zagórny. - Instruktor wywoływał różne sytuacje, a moim zadaniem było odpowiednie zareagowanie - dodaje.

W trakcie codziennych patroli niejednokrotnie ostrzeliwano Rosomaka, którym jeździł, a rakiety latały mu tuż nad głową. Czy do ostrzeliwania Rosomaka i bazy można się przyzwyczaić? Okazuje się, że tak.
- Początkowo to było dziwne przeżycie, ale później przyzwyczailiśmy się do tego - mówi Łukasz Zagórny. Każdy dzień żołnierza wyglądał podobnie. Pobudka, patrol, odpoczynek.- Czasami wstawaliśmy w środku nocy, ponieważ musieliśmy jechać komuś pomóc - mówi.

Jedyną nowość jaką można było przeżyć podczas tak długiego pobytu w Afganistanie wnosili ludzie, których żołnierze spotykali na swojej drodze.

- Spotykaliśmy na prawdę ubogich ludzi. To im przywoziliśmy żywność, wodę i ubrania. Niejednokrotnie dzieci walczyły ze sobą o butelkę wody mineralnej - opowiada. - Małe dzieci opiekowały się swoim młodszym rodzeństwem, a tym czasem rodzice nie robili nic - dodaje.

Jedno zdarzenie utkwiło piekarzaninowi w pamięci najbardziej. Jadąc na patrol żołnierze spostrzegli leżące na poboczu podejrzane zawiniątko. Zgodnie z procedurą cały patrol zatrzymał się, a saperzy ostrożnie podeszli do pakunku, sprawdzając, czy przypadkiem nie jest to mina-pułapka.

Po chwili Polacy byli już pewni, że nie mają do czynienia z "prezentem" od rebeliantów. Ku ich wielkiemu zdumieniu na poboczu drogi, owinięte w ręcznik, leżało niemowlę. W promieniu kilku kilometrów nie było żadnych zabudowań, ani żywej duszy.

- Nasze zdziwienie było ogromne. Ratownik medyczny natychmiast sprawdził czynności życiowe dziecka i przewieźliśmy je do naszej bazy w Waghez - mówi Łukasz. Z małej bazy w Waghez dziecko zostało zabrane śmigłowcem medycznym do głównej placówki sił NATO w prowincji w mieście Ghazni.

Przeżycie ośmiu miesięcy w Afganistanie w nie najlepszych warunkach sanitarnych i życiowych to nie lada wyzwanie. Jednak na pytanie, czy Łukasz wróciłby tam, gdyby go poproszono, można usłyszeć tylko jedną odpowiedź: - Oczywiście, tylko narzeczona już mnie nie puści.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Mateusz Morawiecki przed komisją śledczą

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na piekaryslaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto